Włącz radio
ON AIR
PŁOCK FM - TWOJE ŹRÓDŁO INFORMACJI
Włącz radio
W Płocku i na Mazowszu

Cudzoziemcy na Mazowszu

Żaden inny polski region nie przyciąga cudzoziemców bardziej niż Mazowsze, w którym mieszka ponad 300 tysięcy obcokrajowców. Najwięcej z nich pochodzi z Ukrainy, Białorusi, Indii i Wietnamu.

Od paru lat są też w naszym regionie tysiące Kolumbijczyków, Filipińczyków, Nepalczyków i obywateli innych państw. Według ostatniego Narodowego Spisu Powszechnego z 2021 r. aż ¼ wszystkich cudzoziemców przebywających w Polsce mieszkała na Mazowszu. Zaś aktualne dane potwierdzają, że województwo mazowieckie wciąż jest najpopularniejsze wśród osób z zagranicy osiedlających się w naszym kraju.

Jak wynika z rządowych statystyk, nieuwzględniających imigrantów, którym przyznano już polskie obywatelstwo, na Mazowszu mieszka obecnie 318 tys. obcokrajowców, z czego prawie 147 tys. Ukraińców, 69 tys. Białorusinów i 10,7 tys. Hindusów.

Dużo zmieniła wojna

Dane ZUS wskazują z kolei, że liczba obcokrajowców mieszkających i pracujących w naszym regionie od kilku lat rośnie i tylko w 2024 r. przybyło ich prawie 20 tys. (podobnie jest w całym kraju). Wynika to głównie z kryzysu demograficznego i związanego z nim deficytu pracowników w wielu branżach, który w coraz większym stopniu zapełniany jest osobami z zagranicy. I to coraz częściej z odległych państw. W ubiegłym roku wniosek o zezwolenie na pracę (na czas określony) w naszym kraju złożyło na Mazowszu ponad 100 tys. cudzoziemców, z tego aż 11,7 proc. stanowili Filipińczycy, 10,2 proc. – Hindusi, 9,3 proc. – Nepalczycy, 9 proc. – Kolumbijczycy, 7,1 proc. – Uzbecy, 6,6 proc. Turcy, 5,9 proc. – Kirgizi, a 5,6 proc. – Indonezyjczycy. Przyjeżdżają do nas, bo przez imigrantów zarobkowych jesteśmy już postrzegani jako atrakcyjny kraj, w którym mogą zarabiać nawet kilkakrotnie więcej niż u siebie.

Ale to nie jedyna przyczyna. Drugą jest fakt, że przed wybuchem wojny w Ukrainie pracowało w Polsce setki tysięcy ukraińskich mężczyzn. Po napaści Rosji na naszego wschodniego sąsiada przestano ich wypuszczać za granicę. Napłynęło do nas wprawdzie wielu uchodźców wojennych z Ukrainy, ale to były głównie kobiety z dziećmi, które w przypadku cięższych fizycznych prac nie były w stanie zastąpić mężczyzn. Zaczęli więc zastępować ich pracownicy z innych państw, na ogół odległych: z Filipin, Nepalu, Kolumbii, Wietnamu czy Indii. Na Mazowszu jednym z ich największych skupisk są okolice Grójca, bo tamtejsze, największe w kraju zagłębie sadownicze potrzebuje tysięcy rąk do pracy.

„W mazowieckim sadownictwie, tak jak w całym polskim rolnictwie, od lat brakuje pracowników sezonowych z Polski. Tę lukę najpierw zapełnili Ukraińcy, a gdy ich zabrakło po wybuchu wojny w Ukrainie, zaczęli ich zastępować mężczyźni z innych państw. Ale i tak w rolnictwie na Mazowszu wciąż brakuje 20–30 proc. pracowników sezonowych” – mówi Leszek Przybytniak, sadownik spod Grójca, społecznik i były radny województwa mazowieckiego. Dodaje, że grójeckie sadownictwo bez pracowników zza granicy nie byłoby w stanie funkcjonować.

Na Mazowszu (tak samo, jak w całej Polsce) taka sytuacja występuje w wielu innych branżach: budownictwie, logistyce czy w różnych gałęziach przemysłu, które nawet przy tysiącach już zatrudnionych cudzoziemców wciąż cierpią na deficyt rąk do pracy. I stąd bierze się ciągły napływ kolejnych pracowników z innych krajów.

Druga ojczyzna

Pierwsze miesiące, a nawet lata w Polsce, są dla nich trudne. Szczególnie dla tych, którzy nie planowali wcześniej przeprowadzki do Polski, nie przygotowywali się do tego (jak uchodźcy wojenni) lub przybyli do nas spoza Europy, z krajów o odmiennej kulturze.

Stephano Sambali pochodzi z Tanzanii i od wielu lat mieszka w Warszawie. Do Polski przyjechał w pierwszej połowie lat 90., na studia. Skończył u nas inżynierię lądową na politechnice, zakochał się w Polce i ożenił z nią. I tak został w naszym kraju. Ale nie pracował w wyuczonym zawodzie. Był m.in. DJ-em, usiłował rozkręcić własny biznes w branży kosmetycznej, ale to nie wyszło, a potem próbował swoich sił w firmie eventowej szwagierki. Gdy jednak w pandemii branża eventowa bardzo ucierpiała, musiał szukać innej pracy. Znalazł ją w firmie, która zajmuje się m.in. zabezpieczeniami przeciwwybuchowymi w branży paliwowej oraz energetycznej i ma swoje biura przedstawicielskie w Afryce – w Nigerii i Tanzanii.

„Dziś pracuję więc trochę w Polsce, a trochę w Tanzanii. Gdy jestem w Warszawie, tęsknię za Tanzanią, a gdy pobędę jakiś czas w Tanzanii, brakuje mi Polski. W Warszawie czuję się jak u siebie. Polska to moja druga ojczyzna” – mówi Stephano Sambali.

 

Cały artykuł dostępny jest na stronie mazovia.pl oraz na łamach miesięcznika Mazowsze serce Polski.

 

Fot. Pixabay

PD

Komentarze

komentarzy